ale zaleglosci sie porobily. Sprobuje na szypko strescic co sie dzialo przez ostatnie tygodnie.
Pozegnalem sie z DArkiem i po zalatwieniu reszty formalnosci w miescie (rejestracja w paszporcie!) przybylem do Biszkeku w Kirgistanie. Miasto dosyc brzydkie i duzo biedniej niz w Almacie. Przez kilka dni integrowalem sie z backpackerami w "Sakuras House" - mnostwo japonczykow i sporo angoli, oraz poznawalem miasto noca w towarzystwie AIKI (najpopularniejsze zenskie imie kirgizkie), dziewczyny z Biszkeku, spotkanej podczas jednej z eskapad jeszcze w Almacie. I to byly w zasadzie ostatnie dni czystej komercji i puszczania kasy na browary i zabawe. CZas bylo ruszyc w prawdziwe gory.
Znalazlem sie w Karakol, bazie wypadowej dla alpinistow polozonej nad jeziorem Issyk Kul. PIekne miejsce bo otoczone gorskimi szczytami 6000-7000 m. Zrobilo sie zdecydowanie zimniej ale na szczescie nabylem wczesniej troche cieplejszych ubran dluzsze trasy gorskie.
O tej porze roku turystow jest bardzo malo wiec i tym razem zebralo sie nas w calym osrodku w sumie 5 osob. Ruszylismy malownicza trasa na lodowiec w dolinie Altina-Araszan, korzystajac z pomocy miejsowej tur bazy (YAK TUR - legendarna firma prowadzona przez niejakiego VAlentina - milosnika paraglidingu). Widoki zapieraly dech w piersiach, czasem rowniez doslownie - bo kondycja srednia a tlenu coraz mniej na tych wysokosciach. W wyzszych partiach gor, tuz u progu lodowca snieg do kolan i lodowaty wiatr zmusil nas do odwrotu. Zeszlismy do doliny z tona zdjec i zmeczeni do potegi ale maksymalnie zadowoleni. Jak na pierwszy raz bylo swietnie. Kazdy dzien w dolinie konczyl sie podobnie - po trekingu w sniegu i walce z lodowatym wiatrem czekaly... prawdziwe gorace zrodla!. Woda zawsze parzy na poczatku, ale po chwili dwie godziny mijaja jak dwie minuty. Po prostu miodzio. A na koniec biesiada przy stole i swiecach w nieogrzewanym domku posrodku wielkiej doliny.
Kilka dni pozniej zrobilismy jeszcze maly wypad w doline Karakol - ja, francuz i koreanczyk. Ale to juz nie bylo to samo, brakowalo wysokich szczytow i pioropuszy sniegowych na wierzcholkach. Zwykly trek kondycyjny. W lato moznaby tu sporo zdzialac, zwlaszcza z namiotem.
Nie wiem dokladnie kiedy ale zdazylem rowniez zaliczyc festiwal koni w BARSKOON - podobno jakis najwiekszy w azji. Spedzilismy tam trzy dni i bylo po prostu rewelacyjnie. Znalezlismy wszystko co najciekawsze w kirgizji czyli: narodowe popisy jazdy konnej (walki gradiatorow, mecze pilki konnej, wyscigi i maratony itp), wszystkie narodowe potrawy jesli ktos jeszce nie probowal oraz mase ludzi do zapoznania, glownie backpakerow, z ktorymi sie jeszcze potem czesto spotykalem w roznych miejscach kirgistanu i chin. Byl rowniez galowo-wieczorny koncert tradycyjnej muzyki ludowej ale nie oszukujmy sie, muzyki bylo w tym tyle co piwa w chinskim piwie. Jak dla mnie wielki dowcip ale niektorym sie podobalo. gwizdanie na palcach na festiwalu w Barskoon
jutry w Barskoon w ktorych nocowalismy trzy dni
wpakowalem sie do moskwicza ktory nas podrzuci do najblizszej wsi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz